Od zawsze Tybet był mistyczną
krainą wzbudzającą zainteresowanie ludzi z zachodu i wschodu. Europejczyków
ciekawiła kultura i życie na tym niedostępnym i trudnym terenie. Azjaci żądni
byli zdobycia obszaru będącego strategicznym punktem pomiędzy Chinami a
Indiami. Przez wiele lat tybetańska armia oraz niedostępność geograficzna
skutecznie broniły dostepnu do swojego kraju. Co więcej, to właśnie
Tybetanczycy zagarniali okoliczne tereny, przyłączając je do swojego imperium,
które sięgało daleko wgłąb obecnych Chin na północy i na tereny dzisiejszego
Bangladeszu na południu. Przez brak źródeł pisanych, ten okres historyczny jest
nam bardzo mało znany i dzisiaj pozostają tylko domysły, jak wyglądało wtedy
życie na Dachu Świata.
W VII wieku Tybetańczycy
postanowili zawrzeć pakt z Chinami przeciwko innemu zagrażającemu obu krajom
królestwu. Jego przypieczętowaniem stało się małżeństwo pomiędzy
tybetańskim władcą, a córką chińskiego cesarza, która powrzechnie uważana jest
za odpowiedzialną sprowadzenia do Tybetu Buddzymu, który z biegiem lat w
większości wyparł oryginalną dla Tybetu religię Bon.Transformacja z walecznego
w pokojowy sakralny naród nastąpiła jednak dopiero kilka stuleci później,
wzmocniona przez nawiązanie kontaktów z Imperium Mongoliskim. Stąd aż do dziś
daje się zauważyć podobieństwo pomiędzy tymi dwiema nacjami. To z mongolskiego
języka pochodzi słynny tytuł Dalaj, tłumaczony jako “ocean” (w znaczeniu
nieograniczonej wiedzy).
Do początków XX w Tybet był
praktycznie nieznany Europejczykom. Pierwsi pojawili się tam misjonarze, a
następnie delegacje Brytyjczyków reprezentujących Kompanię Wschodnioindyjską
(dzisiejsze tereny Indii). Konflikt rozpoczął się w 1903 roku, gdzy Brytyjczyny
zaczęli podejrzewać Tybetańczykow o kontakty z Impreium Rosyjskim, z którym ci
pierwszi rywalizowali o wpływy w Azji. Liczne pakty zawarte pomiędzy spornymi
stronami uchroniły od konfliktów zbrojnych oraz ostatecznie przyczyniły się do
uznania przez Rosjan i Brytyjczyków zwierzchności Chin nad Tybetem.
Pomimo, że niepodległość
Tybetu nie była oficjalnie rozpoznawana na arenie międzynarodowej, po upadku
ostatniej chińskiej dynastii Qing w 1913 roku, teren stał się niezależny.
Tybetański rząd zaczął nawet produkcję własnych znaczków pocztowych.
Sytuacja społeczna w tym
okresie, może dziś wzbudzać kontrowersje – panował bardzo silny system kastowy,
z góry ustalający życie danej jednostki. Mieszkańcy często odciętych od świata
wiosek żyli niemalże jak w Średniowieczu. Często brakowało jedzenia, warunki
mieszkalne były bardzo prymitywne, brak opieki zdrowotnej był źródłem wysokiej
śmiertelności kobiet w ciąży i noworodków. W tym samym czasie dostojnicy i przyboczni
Dalaj Lamy, należący do kasty rządzącej, mieszkali w pozłacanych pokojach
pałacu Potala i jedli najwykwintniejsze dania.
Wszystko zmieniło się wraz z
początkiem Chińskiej Republiki Ludowej, 1 października 1949 roku. Polityczny
lider – Mao Zedong oraz jego ministrowie wprowadzili bezwzględne rządy mające na celu przede wszystkim
podporządkowanie się Partii oraz wprowadzenie całkowicie komunistycznego stylu
życia. Oczywiście jakakolwiek odrębność kulturowo-polityczna nie była mile
widziana. Rok później Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza wkroczyła na Wyżynę
Tybetańską pod propagandowym hasłem “ochrony od imperialistycznego (tj.
zachodniego) ucisku”. O ile do końca lat 50 przywódcy w Lasie – stolicy Tybetu,
mieli jako taką autonomię, o tyle 1959 sytuacja stała się tak napięta, że
polityczno – duchowy lider Tybetańczykow Dalaj Lama zdecydował się na ucieczkę
z ojczystej ziemi i założenie rządu na uchodźstwie
w indyjskim miasteczku – Daramshala.
Dziś można dwojako postrzegać
“przyłączenie” Tybetu do Chin i narzucone przez komunistów zmiany. Z jednej
strony to oczywiste pozbawienie niepodległości lokalnej społeczności i
ograniczenie ich praw; często też próba wykorzenienia kultury i religii,
zniszczenie ogromnej ilości zabytków i historycznych zbiorów. Z drugiej strony,
nie można pomijać faktu, że ingerencja Chińczyków przyczyniła się do znacznej
poprawy sytuacji materialnej Tybetanczykow. Zniesiono system kastowy,
wprowadzono obowiązek nauki w szkole (wcześniej większość ludzi była
niepiśmienna), poprawiono warunki sanitarne (np. śmiertelność noworodków zmniejszyła się z 45% w 1959 do 0.3%
obecnie).
Wraz z otwieraniem się Chin
na świat pod koniec lat 70, Tybet stał się dostępny dla zachodnich podróżników
oraz himalaistów. Być może koniem napędowym stała się między innymi książka
Heinrich’a Harrer’a “Siedem lat w Tybiecie” oraz film pod tym samym tytułem,
które ukazują Tybet jaką romantyczną krainę z przepięknymi widokami i
intrygującymi ludźmi. Kolorowe stroje, tradycyjna zabudowa, tajemnicze obrzędy,
zapierające dech w piersiach widoki wyżyn i gór. Nic dziwnego, że Tybet stał
się marzeniem wielu backpackerow, hippisów, poszukiwaczy przygód i zdobywców
najwyższych szczytów świata.
Możliwość eksploracji Wyżyny
Tybetańskiej, podpartywania życia lokalnych ludzi oraz obcowania z jedyną w
swoim rodzaju naturą, zostały nagle znacznie ograniczone. Z powodu
narastającego napięcia politycznego, licznych protestów Tybetańczykow i coraz
częściej dających o sobie znać organizacji walki o niepodległość, w 2008
komunistyczny rząd chiński ograniczył wjazd do utworzonej w 1965 roku Autonomi
Tybetańskiej dla obcokrajowców oraz samych Tybetańczykow mieszkających poza tym
obszarem.
Od tego czasu, aż do dziś dla
wszystkich nieposiadających chińskiego dowodu osobistego jedyną opcją
odwiedzenia Tybetu jest zapisanie się na zorganizowaną przez oficjalne biuro
podróży wycieczkę z przewodnikiem i kierowcą. “Grupę” może stanowić nawet jedna
osoba, ale przeważnie dla zmiejszenia kosztów – które nie należą do
najmniejszych – turyści tworzą kilku lub kilkunastoosobowe ekipy. Bogate oferty
bardzo licznych agencji i biur podróży są dostosowane do praktycznie każdych
wymagań gości. Od weekendowych do kilku tygodnowych wypraw. Zwiedzanie tylko
stolicy, lub objazdowy “tour” po mniej popularnych częściach Tybetu i możliwość
zobaczenia najwyższej góry świata – Mount Everestu, zwanego tutaj Czomolungma (którego
szczyt przebiega dokładnie pomiędzy Nepalem z Chinami).
Dla niezależnych podróżników,
taki wyjazd może wydawać się nudny i schematyczny, jednak nawet na dość
ograniczonym polu manewru da się sprawić, aby pozornie szablonowy wyjazd różnił
się od pozostałych. Tym razem kluczem nie jest wyjazd “off the beaten track” (w
miejsca nie będące popularnymi turystycznymi atrakcjami) lecz “off the beaten time”
(poza sezonem). Tybet zimą ma zupełnie
inne oblicze, niż to, które widzą turyści odwiedzający go w szczycie sezonu,
czyli latem.
Zdjęcia agencji podróży
promujące Dach Świata, filmy o nim kręcone, książkowe opisy, czy romantyczne
wizje mistycznej krainy to zdecydowanie nie miejsce, które zobaczy podróżnik
wybierający się tam latem. Zatłoczone drogi, potrzeba rezerwacji w każdej
restauracji, ograniczony czas zwiedzania zabytków, kolejki do zrobienia sobie
zdjęcia, częste zachmurzenie, to tylko niektóre aspekty codzienności w szczycie
sezonu. Nawet samych Tybetańczykow czasami ciężko wypatrzeć (nie licząc
oczywiście tych zajmujących się różnymi
dziedzinami turystyki). Normalnym widokiem są za to tłumy zachodnich i
chińskich turystów obecne w praktycznie każdym popularnym miejscu.
Tymczasem zima to czas, który
odstrasza dużą cześć turystów, przeważnie obawiających się zimna nie do
zniesienia. Faktycznie, średnia wyskość w okolicach 4000 metrów może sugerować
bardzo niskie tempetarury, ale daleko im do syberyjskich mrozów. Śnieg można
zobaczyć praktycznie tylko na wysokich szczytach górskich. Przeciętne zimowe
ubrania całkowicie wystarczą na spokojne poruszanie się za dnia, a noce
spędzane są z reguły w bardzo dobrze ogrzewanych hotelach (tylko w hotelach o
wyższym standardzie mogą zatrzymywać się obcokrajowcy). Turystyka podobnie jak
infrastruktura są w Tybecie bardzo dobrze rozwinięte; nic dziwnego, że do
tybetańskiego obozu bazowego Mount Everestu
prowadzi asfaltowa droga!
Okazjonalny zimowy wiatr jest
sprzymierzeńcem rozwiewającym chmury i śnieg że szczytów gór, gwarantując
spektakularne i niczym niezasłonięte widoki himalajskich masywów. Jak na dłoni
widoczne są najwyszcze szczyty takie jak: Lhotse, Makalu, czy Cho Oyu .
Tybetańska przewodniczka sama zachwyca się utrzymującą się podczas całego
naszego siedmiodniowego pobytu piękną pogodą, której bardzo często brak w
sezonie letnim.
Skazana na dołączenie do
grupy, szukałam jak najbardziej niszowej agencji, która jednocześnie oferuje
taki sam program jak te z pierwszych wyszukanych rezultatów Google. Ostatecznie
dołączam do grupy liczącej 3 osoby ze mną włącznie! Dla porównania letnie
wyjazdy to przeważnie kilkunasto, choć zdarzają się również kilkudziesiecioosobowe
grupy. Mniejsza ilość towarzyszy to przede wszystkim większe pole manewru,
elestyczność i wydłużony czas na odwiedzanie zaplanowanych zabytków.
Niezależnie od wielkości grupy, nie zmienia się jedna zasada: w Tybecie nie
pyta się o żadne sprawy polityczne dotyczące relacji z rządem komunistycznym.
Rozmowy takie mogą skończyć się bardzo nieprzyjemnie. Nigdy nie wiadomo, kto z
mijanych ludzi współpracuje z Partią i nas obserwuje.
Sam plan wyjazdu nie jest
zbyt napięty. Spokojnie przemieszczamy się pomiędzy 2-3 wybranymi na każdy
dzień miejscami w stolicy, a po 3 dniach w niej spędzonych odwiedzamy inne
miasteczka i atrakcje Tybetu. Większość z nich to buddyjskie świątynie i
monastery, te zachowane oraz odbudowane po Rewolucji Kulturowej z lat 1966-1976,
w czasie której zniszczono około 6000 sakralnych budowli na terenie Tybetu.
Obecnie Tybetańczycy pod pewnymi warunkami (np. panuje zakaz posiadania i
upubliczniania wizerunku Dalaj Lamy) mogą otwarcie praktykować Buddyzm.
Ponieważ większość
mieszkańców Autonomii zajmuje się uprawą roli, zima to jedyny czas, kiedy mogą
pielgrzymować do najbardziej świętych mieść w Tybecie – miasta Lasa i góry
Kailash. Pielgrzymki te często odbywają się dosłownie na kolanach, poprzez
upadanie co kilka kroków, podnoszenie się i powtarzanie tej samej czynności.
Dotarcie do celu w ten sposób trwa niekiedy całe lata.
Częstym widokiem na całym
terytorium Tybetu są buddyjscy mnisi ubrani w ciemno czerowne szaty, studiujący
religijne teksty, odprawiający rytuały, lub przechadzający się po uliczkach
miasta z smartfonem w ręku i adidasach na nogach. Zderzenie różnych kultur to
nieodłączny element globalizacji i bardzo szybko zmieniającego się życia.
Dla zachodniego gościa Tybet
to przede wszystkim kolorowe, przesiąknięte zapachem kadzideł i świec z masła
świątynie, w których odbywają się najróżniejsze rytuały, często nie do końca
znane i rozumianie nawet przez samych Tybetańczykow. Każdy element świątyni ma
swoje znaczenie i spełnia określone zadanie. Ściany są pokryte setkami obrazów
z najdrobniejszymi detalami. Odwiedzający swiatynie ludzie proszą nie tylko o
zdrowie, pomyślność czy szczęście w miłości, ale również o pokój na świecie dla
wszystkich ludzi. Składanie drobnych ofiar w świątyniach ma też na celu poprawę
“karmy” – dobrych uczynków, które decydują o reinkarnacji – wędrówki duszy do
nowego ciała po śmierci tego doczesnego.
Zimą na ulicach Lhasy 90
procent ludzi to Tybetańczycy. Dla wielu jest to pierwsza wizyta w stolicy.
Często to dla nich jedyna okazja zobaczenia na własne oczy obcokrajowców, więc
liczne prośby o zdjęcia z turystami są na porządku dziennym. Setki ludzi
wykonuje wokół Potali tzw korę, czyli okrążanie pałacu przy okazji nieustannie
powtarzając najsłynniejszą tybetanskia mantrę “Om mani padme hum” i kręcąc
młynkami symbolizującymi modlitwy. Inne miejsce kory to historyczne centrym
miasta, w środku którego znajduje się świątynia Dżokhang ze statuą Buddy
Siakjamuniego, która według legendy została poświęcona przez niego samego.
Wzgórza na obrzeżach miast
pokryte są niezliczonymi kolorowymi flagami modlitewnymi, które zawieszają
pielgrzymi. Powiewające na wietrze mają nieść prośby do bogów.
Ponieważ Tybet dzieli się na
siedem regionów, każdy z nich wyróżnia się innym strojem oraz językiem. Bywa,
że Tybetańczycy z różnych stron są zmuszeni porozumiewać się w języku Mandaryńskim, ponieważ lokalne dialekty są dla nich niezrozumiałe.
O każdej porze dnia w
licznych kawiarniach i restauracjach zbierają się ludzie, przeważnie mężczyźni,
aby grać w karty lub lokalne gry planszowe. Popijają przy tym tybetańską herbatę
– słodką, robioną na mleku z cukrem, lub słoną z dodatkiem masła z mleka z
jaka, będącego tu jednym z głównych zwierząt hodowlanych. Pomimo, że obecnie w
Lasie można zjeść hamburgera w KFC, lokalni mieszkańcy preferują tradycyjne
tybetańskie potrawy takie jak tsampa – mieszankę prażonej jęczmiennej mąki z
maślaną lub słodką herbatą, różnorodne wypiekane chleby oraz sery i jogurty z
jaczego mleka.
Zbliżając się do południa
Tybetu, gdzie po raz pierwszy możemy z daleka dostrzec Mount Everest, dosłownie
brakuje tchu. O ile dla niektórych 3600 m n.p.m w Lasie nie stanowi probemu,
tutaj wysokość zdecydowanie daje się we znaki. Przekraczamy przełęcze położone
powyżej 5200 m n.p.m, gdzie nawet zwykły szybszy marsz może przyprawić o
zawroty głowy. To miejsce trudne do życia zarówno dla ludzi, zwierząt jak i
roślin. Brak zalesienia stoków gór dodaje im potęgi i niedostępności. Ogołocone
skały pokryte na szczytach śniegiem i lodem to marzenie wielu himalaistów. Do
1950 roku Nepalskie władze zakazywały obcokrajowcom wstępu do ich kraju, przez
co wszystkie ekspedycje na Mount Everest (począwszy od 1921 roku) prowadziły
przez Tybet. W tymże roku to Chiny zamknęły swoje granice, a Nepal zezwolił na
zagraniczne wyprawy. Pierwsze zdobycie szczytu w 1953 nastąpiło więc właśnie z
nepalskiej strony.
Z najwyższego na świecie
monasteru Rongbuk (4980 m n.p.m.) rozpościera się niesamowity, niczym
niezasłonięty widok na Chomolungmę. To właśnie tu powstają jedne z najpiękniejszych
zdjęć tej góry. W drodze powrotnej do stolicy zatrzymujemy się jeszcze aby
podziwiać Lodowiec Kharola, przy którym zbierają się również tybetańskie
wycieczki. Wszyscy są zawsze chętni i ciekawi rozmów z obcokrajowcami. Panuje
powszechna opinia, że Tybetańczycy bardzo lubią turystów z zachodu i cieszą się
z ich odwiedzin. Pytają o to, jak postrzegany jest Tybet w innych krajach.
Zawsze zachwalają też przyrodę swojej ziemi, gościnność i uczynność swoich
ludzi.
Bez wątpienia Tybetańczycy to
jeden z najbardziej przyjazych (choć nierzadko awanturniczych) narodów, o
fascynującej historii i kulturze, która pomimo licznych opresji przetrwała do
dziś. Choć od “odkrycia” Tybetu minęło już wiele dziesięcioleci, ta kraina
wciąż zachwyca i czaruje. Zobaczyć Dach Świata na własne oczy, spróbować
herbaty z jaczym mlekiem i pozdrawiać wszystkich tybetańskim “Tashi Delek” to
jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, przygoda pamiętana do końca życia.